Zobacz nieoczywiste destynacje – Spitsbergen
Koniec świata. Prawie biegun. Wrota Arktyki. Jakkolwiek nie określić Spitsbergenu, żadna nazwa nie odda jego niesamowitości.
Podróżowanie to jedna z najpiękniejszych i najcenniejszych możliwości jakie mamy. Jesteśmy wolni. Podróżujemy by się odciąć od tego co uwiera. Uwolnić się od codziennych problemów, zmartwień, frustracji czy lęków. By zwyczajnie odpocząć, ale i odkrywać – nowe miejsca, smaki, obrazy, zapachy – poznawać nowych ludzi. Podróżowanie stało się tak dostępne i relatywnie tanie, że może to robić niemal każdy. Miejsca, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu były końcem świata, teraz są na wyciągnięcie ręki. Latamy, zwiedzamy, smakujemy, poznajemy. Coraz mniej miejsc pozostaje nieodkrytych.
Z cyklu najlepsze, niestandardowe miejsca do których trzeba pojechać, dziś odkrywam dla Was uroki Spitsbergenu.
Zapraszam, Piotr Adamczyk http://przepodroze.pl
Spitsbergen
Koniec świata. Prawie biegun. Wrota Arktyki. Jakkolwiek nie określić Spitsbergenu, żadna nazwa nie odda jego niesamowitości. To inny świat, który ciężko sobie nawet wyobrazić.
To miejsce, w którym zmieniają się wszystkie zasady, w którym to co zwyczajne u nas, tutaj staje się albo nieosiągalne, albo szalone.
Przykład? Na Spitsbergenie umieranie jest nielegalne. Co to znaczy? Proste, zgodnie z miejscowym prawem nie wolno tu umrzeć. Inny przykład: wychodząc poza obszar miasta Longyearbyen, każdy musi posiadać broń palną. Po co? Do obrony przeciwko niedźwiedziami polarnymi, które czasami potrafią nawet przechadzać się ulicami miasta.
Spitsbergen, to terytorium zależne Norwegii, na które Polacy mogą swobodnie przyjechać a nawet się tu osiedlić. Życie tu nie jest łatwe, bo przez pół roku panuje tu noc polarna, a przez kolejne trzy słońce w ogóle nie zachodzi. Zdecydowanie warto tu jednak przyjechać i przeżyć przygodę swojego życia.
Co takiego jest na Spitsbergenie? Przede wszystkim natura. Choć nieoczywista, to zachwycająca. Wegetacja jest tu bardzo skąpa, nie ma much, mało co pachnie. Latem to niewysokie góry, trawa i szarzyzna, wiosną biała kraina skuta lodem. Zimą jest tu po prostu ciemno. Na Spitsbergenie będziecie tak blisko natury w jej najbardziej pierwotnej odsłonie. Dużo skał, lodowce, mętne strumienie, bagna. Niesamowite życie, które kwitnie tu pomimo niesprzyjających warunków. To taki mikrowszechświat, któremu trzeba przyjrzeć się z bliska. To jak nigdzie indziej, można trenować uważność istnienia i odczuwać radość wszelkiego stworzenia.
Spitsbergen to także ludzie. Przede wszystkim ci, którzy byli. Na wyspie jest kilka opuszczonych radzieckich osad górniczych: Grumant, Colesbukta, do których zimą lub wiosną można dojechać skuterami po zamarzniętym fiordzie a latem dojść na piechotę – oczywiście z naładowanym karabinem na ramieniu. Jest też całe opuszczone miasto – Piramida, do którego Rosjanie przywozili statkami z Ukrainy czarnoziem, żeby tylko wyrosła tu trawa (rośnie aż po dziś dzień). Zresztą Rosjanie są na Spitsbergenie aż po dziś dzień – w rosyjskim mieście Barentsburg, do którego można dopłynąć statkiem, lub dojść na piechotę w trzy dni – spędzając noc w chatce myśliwskiej, ruinach starej osady górniczej lub w namiocie.
Na Spitsbergenie można więc zorganizować sobie świetny kilkudniowy trekking. Atrakcji nie zabraknie: podmokłe doliny, przekraczanie rzek, stare kompanie i tunele kolejowe, ruiny osad górniczych, pasące się stada reniferów, lisy polarne, klucze dzikich gęsi i nieprzewidywalna pogoda. Na początek można zwiedzić wspomniane wyżej opuszczone radzieckie miasto Piramida, w którym mieszkało ponad 3 tysiące osób. Ewakuowane ćwierć wieku temu stoi puste. Na stałe mieszka tu siedem osób, na „warcie”. Można odwiedzić Barentsburg – działające rosyjskie miasto górnicze. Można zwiedzać stare kopalnie w pobliżu Longyearbyen, wejść do wnętrza lodowca, spojrzeć na wystający z ziemi Globalny Bank Nasion, czy kopuły stacji satelitarnej SvalSat. Najlepiej po prostu wypożyczyć karabin i zwiedzać okolica na własną rękę.
Cechą tego miejsca jest permanentna trudność. We wszystkim – trudno tu dostać podstawowe produkty, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Wszystko przypływa tu statkiem, więc nie ma co marzyć o świeżych owocach. Nie da się tu wyjść bez broni poza miasto, bo na zewnątrz można spotkać niedźwiedzia polarnego. Trzeba się też nieco nagimnastykować, żeby zorganizować wyprawę, jeżeli nie chcemy uczestniczyć w zorganizowanej wycieczce. Trzeba być przede wszystkim przygotowanym. To także przemijanie. Tutaj jak nigdzie indziej widać duchy przeszłości, widać rozkład, zapomnienie, koniec, świat po zagładzie ludzi. Smutną stroną Spitsbergenu jest także to, że widać tu bardzo wyraźnie jak bardzo kończy się nasz świat. Ocieplenie klimatu, z roku na rok powoduje tu nieodwracalne zmiany widoczne gołym okiem – cofanie się lodowców, osuwanie ziemi.
Jeżeli potrzebujecie odmiany, to koniecznie musicie pojechać na Spitsbergen. Zamiast plaż i palm, lodowce spływające prosto do morza, zamiast hoteli i restauracji, ruiny radzieckiej kopalni węgla. Natura pochłaniająca to co należy do niej, a to co ludzie próbowali uszczknąć dla siebie choć na chwilę. Spitsbergen to kraina przemijania, tymczasowości, schyłkowości. Takie miejsce z tabliczką „zaraz wracam” na planecie Ziemia. To miejsce to jedno wielkie „poza” strefą komfortu. W każdym calu. Odpychające i hipnotyzujące jednocześnie. Inne niż wszystko. Niepowtarzalne, zapadające w pamięci i uzależniające. To miejsce na reset.
Więcej informacji o wyprawach na Spitsbergen znajdziesz pod tym linkiem http://przepodroze.pl/category/miejsca/arktyka/spitsbergen/
Odwiedź również inne nieoczywiste destynacje: Kirgistan i Iran.
tekst i zdjęcia: Piotr Adamczyk-storyteller, podróżnik. Więcej o Piotrze w Loża Expertów.
Just Perfect 5.0. Wyraź się.