O szansach, których nie było, czyli o naprawianiu błędów młodości…
Wspominam czasy studenckie i nachodzi mnie refleksja. O nostalgii, szukaniu własnej drogi w życiu i o tym jak to jest z naprawianiem błędów młodości. Felieton Marty Reich-pisarki.
Udało mi się wyrwać na kilka tygodni z Warszawy do jesiennej Anglii, a dokładniej – do ukochanego Cambridge, pięknego miasteczka, w którym stare łączy się z nowym jak nigdzie indziej. W zabytkowych, kilkusetletnich budynkach uczą się najmłodsze pokolenia utalentowanej młodzieży, a za pocztówkowymi murami z czasów Tudorów powstają pionierskie idee i technologie, które mają szansę na dobre zmienić współczesny świat – i całą naszą przyszłość.
Kocham przechadzać się po małych, kamiennych zaułkach i szerokich ulicach.
Patrzeć na zaaferowanych donów w rozwianych szalikach i wdychać atmosferę gęstą od IQ, myśleć o Newtonie, Turingu czy Sylvii Plath, dla których miasteczko było kiedyś domem.

Ale te moje wędrówki mają też pewien element słodko-gorzki. Jak na akademickie miasteczko przystało, Cambridge roi się bowiem od studentów. Na rowerach, z telefonami przy uchu, pędzących na zajęcia, z książkami pod pachą.
Na ogół – zbyt lekko ubranych, rozentuzjazmowanych wspomnieniami z ostatniej imprezy, żyjących pięknym, niewinnym, nierealnym życiem, w którym traktaty de Tocqueville’a konkurują o uwagę z nowym chłopakiem i sytuacją polityczną na Bliskim Wschodzie, mało natomiast poważają takie przyziemne problemy codzienności, jak wysokość podatków czy ceny paliwa.
Obserwuję ich wszystkich – i widzę siebie sprzed piętnastu lat, szczęśliwą, wyluzowaną i całkowicie odciętą od rzeczywistości.
I zazdroszczę im niesamowicie – nie młodości czy gładkiej cery, bo uważam, że te mam nadal, ale tego, że nie zdążyli jeszcze za bardzo popełnić błędów, podjąć złych decyzji, skręcić w niewłaściwą stronę. Zazdroszczę im czystej, niezapisanej karty, tego, że nie mieli okazji zabazgrać jej jeszcze głupimi wyborami, niewykorzystanymi szansami, czasem i energią zainwestowanymi w nie to, co trzeba.
Patrzę na nich i myślę, ile bym dała, by dostać te piętnaście lat z powrotem, znów być rezolutną dwudziestojednolatką, przekonaną o tym, że świat stoi przede mną otworem, gotów dać mi wszystko, o co poproszę – jeśli tylko będę tego wystarczająco pragnęła. By znów stanąć przed tymi decyzjami, które kiedyś podjęłam, ale starsza i mądrzejsza, lepiej rozumiejąca konsekwencje.

Zastanawiam się nad tyloma pytaniami.
Jak wyglądałoby moje życie, gdybym książki zaczęła pisać na studiach i nigdy nie musiała się szarpać z etatową pracą? Gdybym nie dała się ponieść swoim strachom i ograniczeniom? Nie była dla siebie zbyt surowa? Gdybym dała drugą szansę tamtemu chłopakowi, wybrała filologię zamiast ekonomii, powalczyła o karierę dziennikarską? Gdybym uniknęła pracy w korpo, z którą nigdy nie było mi po drodze? Gdybym zrobiła – lub nie zrobiła – całej masy innych rzeczy, o konsekwencjach których wiem tylko ja sama?
Ale potem patrzę na nie jeszcze raz, na te beztroskie dzieciaki na rowerach, rozdarte gdzieś między popołudniowym tutorialem a wieczornym piwem w pubie, i dostrzegam w ich oczach coś jeszcze – entuzjazm, ale i bezbrzeżną naiwność.
I nagle rozumiem, że nie mam im czego zazdrościć. Że gdybym nawet dostała te piętnaście lat z powrotem, to niczego nie zrobiłabym inaczej.
Po prostu podjęłabym te same decyzje po raz drugi, niepomna konsekwencji, tak jak nie jesteśmy w stanie przewidzieć wyników losowania Totolotka, gdy zakreślamy swoje liczby. Tak, to chyba dobra analogia – martwienie się z perspektywy czasu, że nie podjęliśmy innych decyzji ma mniej więcej taki sam sens, jak łamanie rąk, że nie znaliśmy z góry wyników losowania.

Bo przecież obserwując z ukłuciem nostalgii cambdridge’owskich studentów zakładam niesłusznie, że gdybym dostała ten czas z powrotem, to wiedzę o przyszłości otrzymałabym w pakiecie.
A tak by przecież nie było. Stanęłabym w tym samym punkcie, w którym byłam wtedy, z takim samym zasobem danych.Zadaję więc sobie pytanie: czy bez wiedzy, którą mam dzisiaj, zrobiłabym niegdyś cokolwiek inaczej? Zapewne nie.
Czy dysponując jedynie przesłankami, które posiadałam (a nie dzisiejszą wiedzę), naprawdę miałabym wówczas powód, by postąpić inaczej? Uczciwie muszę przyznać, że niekoniecznie. I wreszcie: czy gdybym wtedy wybrała inaczej, to życie nauczyłoby mnie czegoś na przyszłość? Tego oczywiście nie wiem, ale śmiem wątpić.
Jeszcze raz myślę o decyzjach, które podjęłam, o próbach, przez które przeszłam, meandrach, z których wyszłam cało.
I naraz uśmiecham się do siebie, uspokojona, że w zasadzie naprawdę nie mam czego żałować ani z czego się tłumaczyć. Bo może te wszystkie rzeczy, które widzę jako złe wybory, były wówczas tymi właściwymi, doprowadziły tam, gdzie powinnam dzisiaj być, stanowiły wówczas najlepszą opcję, przy wiedzy, którą dysponowałam.

Może gdyby moje życie potoczyło się inaczej, nigdy nie zaczęłabym pisać. Nie zainteresowała się masą rzeczy, bez których dziś nie potrafię żyć. Nie zasmakowała tego, czym jest prawdziwa pasja, bo nigdy nie stworzyłabym sobie dla niej przestrzeni.
Więc, kochani studenci – nadal uśmiecham się do Was z lekką nostalgią, ale już Wam nie zazdroszczę. Wiem, że czeka Was to samo, co mnie, to samo, co nas wszystkich – koniec studiów, wejście w dorosłość, szukanie własnej drogi, zapełnianie swojej czystej karty decyzjami właściwymi i tymi ryzykownymi. Tymi, przy których wybór wydawał się oczywisty, i tymi, gdy spędzał sen z powiek. Trzymam kciuki, aby ścieżki, w które skręcicie, długofalowo okazały się tymi właściwymi, tak jak życzę tego sobie i nam wszystkich.
Bo przecież życie to droga – nie kończy się wraz z obroną pracy, podjęciem etatu, wzięciem kredytu. Cały czas idziemy gdzieś, nie wiadomo bliżej gdzie, w nadziei, że będzie to fajne miejsce, po drodze smakując i wyciskając tyle, ile się da.
Więc wiem, że gdybym znów wróciła do punktu wyjścia, zrobiłabym wszystko tak samo. I czy to źle? Autentycznie muszę sobie powiedzieć, że nie. Bo przecież kocham swoje życie. Nawet, jeśli wygląda inaczej, niż wyobrażałam je sobie te piętnaście lat temu, biegając po moim uniwersyteckim miasteczku w krótkiej spódniczce i z Machiavellim pod pachą.
Tekst : Marta Reich – pisarka, autorka książek. Więcej o Marcie przeczytasz w Loża Ekspertów.
Zdjęcia: Pexels
Zachęcam do przeczytania skąd powstał pomysł na cykl pt. Autorskim okiem w materiale „Rzeczy dzieją się wtedy, gdy przychodzi na nie właściwy czas…”.

Zapraszam do polubienia i obserwowania justperfect 5.0 na instagram’ie i facebook’u. Znajdziesz tam informacje o nowych artykułach, gościach, ekspertach i… będziesz na bieżąco.