Wino – uzależniający przyjaciel czy przyjemność?
Moje doświadczenia i obserwacje związane z częstą „degustacją” wina. O rozpoznawaniu granicy pomiędzy okazjonalnym piciem, a uzależnieniem. O słabościach i odzyskiwaniu wolności.
Wcześniej pewne zachowania spostrzegałam tylko u innych, nie widziałam ich u siebie. Dlaczego? Może po prostu nie chciałam ich widzieć…
Teraz, kiedy mam większą samoświadomość siebie, swojego ciała i umysłu, umiem o pewnych tematach myśleć i mówić bardziej otwarcie.
Dziś będzie o pewnej słabości, również mojej, o której coraz więcej mówi się i pisze. O problemie, który w dużej mierze dotyczy nas kobiet, czyli mojej silnej grupy na blogoportalu justperfect.pl.
Dlatego postanowiłam wziąć na tapetę temat picia wina i napisać o moim (już) świadomym flircie z winem.

„Tylko silni potrafią bez obawy śmiać się ze swoich słabostek”
Władysław Grzeszczyk – satyryk i aforysta

W tym materiale będzie o tym, czym jest picie wina i dlaczego dotyczy aż tak dużej grupy kobiet. Jak z przyjemności nie wpaść w uzależnienie, szczczególnie, że na picie wina jest społeczne przyzwolenie. To taka konsekwencja życia towarzyskiego, które nas otacza, i które uwielbiamy.
Nie będzie to materiał psychologiczny, bo przecież nie jestem psychologiem. Będę pisać tylko o moich doświadczeniach i o tym, co wyczytałam z różnych dostępnych badań.
Opowiem o rozpoznawaniu granicy pomiędzy okazjonalnym piciem a uzależnieniem. A także o definiowaniu własnych słabości, odzyskiwaniu wolności i zadbaniu o swoje ciało.
Ale przede wszystkim będzie o byciu świadomym i uważnym. Dla siebie!

I nie mam zamiaru nikomu prawić morałów. Ani oceniać czy krytykować. Każdy jest dorosły, i wierzę, że jeśli chce i jest gotów, to weźmie coś dla siebie. Bo szczerość wobec siebie jest najważniejsza.
Jakiś czas temu, kiedy jeszcze pracowałam w korporacji, na porządku dziennym było regularne sięganie po wieczorny kieliszek wina. I nie mówię tu o upijaniu się czy kacu następnego dnia.
Mówię o tym jednym przysłowiowym kieliszku wina wypijanym … no prawie codziennie. Taki przyjemny rytuał na koniec dnia. Kieliszek dobrego wina na dobre zakończenie dnia. W samotności lub nie.

I nie byłam w tym odosobniona. Bo wiem, że takie zachowanie dotyczy wielu z nas. I kobiet i mężczyzn. Wino stało się dla mnie takim bardzo przyjemnym i odstresowującym sposobem na codzienne życie i …małe rozterki.
Ten przysłowiowy kieliszek wina traktowałam jak moment „zresetowania się”, poczucia ulgi po całym dniu, tygodniu pracy. Często wracając do domu po pracy myślałam o relaksie w wannie i kieliszku wina chłodzącym się w lodówce. Nie byłam w tym odosobniona, bo rozmawiając ze znajomymi słyszałam, że funkcjonują podobnie.
Zaczęłam zauważać, że wracając z pracy wstępuję po zakupy i wino, żeby było. Kupowałam czasami wino tak często jak mleko, które też piję po trochu.
Otwierałam butelkę wina i sączyłam przez kilka dni. I mówiłam sobie – przecież lubię wino. Przecież jeśli będę chciała to zawsze mogę przestać. Tylko pytałam siebie: czy ja chcę przestać?
Zdałam sobie sprawę, że nie chcę przestać i odmówić sobie takiej życiowej przyjemności. I zaczęłam się zastanawiać: Czy mogę nie pić przez miesiąc lub dłużej?
Jak zachować taki balans i czy jest to w ogóle możliwe? Czy to jest zdrowe dla mojego organizmu? Muszę też wspomnieć, że jeśli miałam gości albo wychodziłam ze znajomymi, tam również towarzyszyło nam wino, tylko w większych ilościach.
Pomyślałam, że muszę zmierzyć się ze sobą i sprawdzić czy trudno mi będzie się odzwyczaić od mojego przyzwyczajenia.
Zaczęłam ograniczać picie w domu. Postanowiłam, że w domu będę pić więcej wody z owocami, naparów owocowych i zielonej herbaty. Po pewnym czasie zauważyłam, że poprawiła mi się cera i lepiej grało mi się w tenisa:).

Wtedy też rzuciłam się w wir czytania różnych tematycznych materiałów.
Wpadły mi w ręce artykuły o tym, że według badań OECD ( Organisation for Economic Co-operation and Development – Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju), znanej z raportów i analizowania globalnych trendów, to właśnie wykształcone i czynne zawodowo kobiety, a tym samym posiadające dużo obowiązków, są obecnie bardzo narażone na problemy związane z alkoholem.
Z badań wynika, że praca i kumulacja obowiązków jest dla nas kobiet czynnikiem ogromnego stresu. I nie dotyczy to tylko pracy, ale ogólnie obciążenia psychicznego i trosk codziennego życia.
Dlatego to właśnie my kobiety łatwiej i szybciej sięgamy po alkohol jako swoisty antydepresant.
W materiałach znalazłam również sporo danych dotyczących stwierdzenia, że to ryzyko wzrasta u kobiet na kierowniczych stanowiskach.
I zaczęłam się obserwować i analizować głębiej moje zachowanie. I znów wróciłam do różnych osobistych przemyśleń, które skłoniły mnie do następujących refleksji.
Nie mogę odstresowywać się winem. Poczułam, że wino jest takim moim toksycznym towarzyszem wieczoru i ten towarzysz mi już nie odpowiada.
Przyznałam się przed samą sobą, że ja po prostu lubię wino. Kieliszek wina sprawia mi przyjemność (podobnie jak poranna filiżanka kawy), nie chcę go zupełnie porzucać. I nie jestem hipokrytką – nie rezygnuję z picia w ogóle.
Podjęłam decyzję, że zacznę nim świadomie zarządzać. Postanowiłam, że za każdym razem, gdy tylko przyjdzie mi do głowy, aby się napić, świadomie odmówię sobie tej przyjemności, oferując inny napój, bezalkoholowy oczywiście.
Dodatkowo, stwierdziłam, że ponieważ mam takie 3-4 kg, które powodują u mnie dyskomfort, będzie to świetna okazja, aby zrobić sobie detoks i zupełnie odstawić alkohol na jakiś czas. I udało się!
Od tego czasu zarządzam sobie świadome detoksy. I wiecie co? Działa. I wprowadziłam pewne zasady.
Nie piję sama. I jestem w tym konsekwentna.
Dbam o to, co jem. Robię częste detoksy. Kiedy mam pełny detoks, to nawet idąc do znajomych – nie piję – po prostu biorę ze sobą bardzo dobrą wodę naturalną, lekko musującą. Lepiej wchodzi i znakomicie zastępuje wino.
Jak nie ulec pokusie? Każdy na pewno ma swoje sztuczki. Dla mnie moim wentylem bezpieczeństwa jest moja waga. Jeśli jestem z niej zadowolona i moje ciało wygląda dobrze, jest to dla mnie doskonała miara. Mam dobre samopoczucie i nie potrzebuję dopalaczy – pomocników.
I wiem, że moje rozterki mogą wracać (szczególnie w trudniejszych momentach:( ). Ale najważniejsze to być świadomym tych słabości i konsekwentnie realizować swoje postanowienia.
Jeśli nawet złamiesz je raz na jakiś czas – nie biczuj się. W końcu jesteśmy ludźmi z naszymi słabościami i małymi grzeszkami.
I na koniec taka moja prośba do wszystkich. Jeśli ktoś mówi – że nie pije, nie namawiajmy.
Uszanujmy jego decyzję. Może wcale nie jest taka łatwa?
Zapraszam również do przeczytania „Być albo nie być. O pięknie uważności”.
Tekst: Dorota Chociszewska – (nie) Perfekcyjna. Więcej o mnie w Loża Ekspertów.